W wydanej nocie podkreślono jednocześnie, że "nie oznacza to żadnej zmiany w dyscyplinie Kościoła w sprawie celibatu księży". Włącz obsługę języka JavaScript, aby strona działała
Austriacy chcą żonatych księży Gdyby celibat zależał od Austriaków, kapłani mogliby zakładać rodziny. Jedynie co dwudziesty z nich jest za tym, by księża byli zobowiązani zachowywać celibat.
"Diakoni nie są kapłanami drugiej kategorii", protestuje Franciszek w jednominutowym filmie poświęconym jego intencji modlitwy majowej. Według niego żonaci diakoni "żyją swoim powołaniem w rodzinie i z rodziną" – chociaż Chrystus nigdy nie powołał nikogo do rodziny, ponieważ nie jest to konieczne, gdyż rodzina jest domyślnym stanem życia chrześcijańskiego, a powołanie
Dla mężczyzn nadchodzi chwila prawdy, to, co się dzieje, staje się absolutnie jasne i przejrzyste. Pełnia księżyca w sierpniu 2024 roku nie toleruje niezdecydowania: po dokonaniu wyboru nie ma odwrotu. Chociaż wahania nastroju są prawdopodobne, wewnętrzne sprzeczności mogą się nasilić, te obawy są nieistotne.
Dwóch zabitych księży. Ale przypadek śmierci duchownych nie był tu nowy. W 1363 roku doszło do zabójstwa proboszcza fary miejskiej w Bytomiu oraz jego wikariusza (zmarł z odniesionych ran). Również w 1371 roku miał być zabity w Raciborzu ksiądz Sbroske z Żor, który należał do elitarnego bractwa maryjnego w Raciborzu. Zatem fala
Wiadomości, sport, rozrywka, lokalne działy tematyczne, ogłoszenia lokalne, katalog firm i wiele innych internetowych atrakcji przygotowanych dla mieszkańców. Zapraszamy serdecznie ! Łódź Rewitalizuje: Księży Młyn na piątkę z plusem - Lodz.dlawas.info - portal informacyjno - rozrywkowy
. Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną Eucharystię, spotkam kapłana, który, jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony, przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Powraca więc idea wyświęcania na kapłanów tak zwanych viri probati – sprawdzonych w małżeństwie, doświadczonych mężczyzn, którzy, jako mężowie i ojcowie rodzin mogliby zostać dopuszczeni do niektórych czynności kapłańskich. Czy to rzeczywiście koniec świata, rozwodnienie doktryny Kościoła i sprzeniewierzenie się apostolskiej tradycji? A może początek nowej schizmy w Kościele? Od razu dopowiem – nie jestem zwolennikiem idei udzielania święceń kapłańskich żonatym mężczyznom. Widzę plusy i minusy takiego rozwiązania (z przewagą minusów), jednak gdyby Kościół poszedł tą drogą, nie będzie to dla mnie powód do dramatu. Dlaczego? Zaraz wyjaśnię. Najpierw jednak pewna uwaga wstępna: poważniejszym problemem od malejącej obecnie liczby powołań jest marna jakość kapłaństwa wielu spośród już wyświęconych prezbiterów. Myślę, że jest to między innymi efekt długich lat różnego rodzaju błędów i zaniedbań, a także pielęgnowania klerykalizmu – zarówno przez duchownych, jak i przez świeckich. Przyzwyczailiśmy się więc od bardzo dawna – także w Kościele w Polsce – do budowania i podtrzymywania obrazu księdza jako wszystkorobiącego, omnipotentnego i wszechuzdolnionego duchowego herosa, który wiedzę, kompetencje i wszelkie umiejętności otrzymuje nieomal w sposób wlany wraz ze święceniami i w związku z tym należy mu się szczególna estyma oraz uznanie za niekwestionowany autorytet. Część księży taki obraz ochoczo podjęła i tak rozgościła się w jego mamiącej ułudzie, że za żadne skarby nie chciałaby go już porzucić, nawet zdając sobie sprawę z tego, że znaleźli się w zabójczej dla ich kapłaństwa pułapce. Inni z kolei, wyczuwając niebezpieczeństwo, zdołali postawić sobie i fałszywym narracjom rozsądne granice. To właśnie jest ta zdrowa i – jestem o tym przekonany – większa część kapłanów. Dla nich zresztą celibat nie jest zazwyczaj największym problemem. A my, świeccy? Nam w wielu wypadkach wygodniej było pielęgnować nadwartościowy i zwalniający z odpowiedzialności za Kościół obraz podziwianego przez wszystkich kapłana-herosa. Tak było nam na rękę. W gruncie rzeczy nasza rejterada na z góry upatrzone, komfortowe pozycje stanowiła jednak ukrytą formą opresji – przemocowego nadużywania kapłanów z ukrytym komunikatem w tle: spróbuj nie podołać, spróbuj zawieść, musisz sobie poradzić, musisz być przykładem. Wielu nie podołało. Owszem, nie tylko dlatego, że zbyt wiele od nich oczekiwaliśmy. Trudno pominąć takie przyczyny jak samotność, przemęczenie, brak wsparcia i braterskiej pomocy w kapłańskim środowisku, niezrozumienie a nawet mobbing ze strony przełożonych, itd. Nie zmienia to jednak faktu że mamy dziś wśród księży pewną część tych, którzy właśnie dla takiego nadwartościowego obrazu oraz z innych jeszcze nieuporządkowanych pobudek w kapłaństwo poszli, a Kościół nie zdołał należycie zweryfikować ich powołania. W pewnym momencie ten stan musiał się odsłonić. Jeśli, nie daj Boże, za kilkanaście lub za kilkadziesiąt lat w Europie będziemy w sytuacji, gdy na spotkanie z kapłanem trzeba będzie czekać kilka miesięcy, obojętne stanie się nam, czy odwiedzi nas celibatariusz, czy człowiek żonaty Dziś spotkamy więc niejednokrotnie nie tylko kapłanów w kryzysie, ale także kapłanów bez powołania. Można oczywiście – nawet trzeba – pomóc im uratować ich kapłaństwo. Nie zawsze jednak jest to możliwe. Dla niektórych jedynym wyjściem wydaje się przeniesienie ad laicatum – nie za karę, ale po to, żeby mogli żyć w zgodzie z sobą i z Bogiem. Kościół musi im mądrze w tym towarzyszyć – być może także modyfikując w tym zakresie pewne procedury. Niezależnie od tego trudno jednak nie zauważyć faktu, że jak bumerang powraca kwestia braku kapłanów. Nawet jeśli będą zdrowsi, stabilniejsi, dojrzalsi, autentyczni w swym powołaniu – co z tego, jeśli będzie ich coraz mniej? Czy lepsza jakość przełoży się na większą ilość? Czy ci gorliwi, rozpaleni Bożym ogniem, pociągną za sobą innych? Czy radykalizm ich życia zainspiruje i rozbudzi kolejne, autentyczne powołania? Nie sposób tego przewidzieć. Niewątpliwie w kontekście spadku powołań, na nowo, z jeszcze większą siłą wraca pytanie o rolę świeckich w Kościele – o ich zaangażowanie w nauczanie, ewangelizację, rozmaite formy duszpasterstwa i posługi. Dziś już nie sposób pomyśleć sobie Kościoła przyszłości bez dobrze rozumianego partnerstwa i braterstwa duchownych oraz świeckich we wspólnym dziele apostolstwa dla Bożego królestwa. Im szybciej zrozumieją to duchowni – chodzi o tę ich część, która wciąż traktuje świeckich z nieufnością, jako zagrożenie dla swej pozycji – tym prędzej zobaczymy tego dobre owoce. Nie można jednak rozstrzygnąć, czy będzie to zarazem wystarczająca odpowiedź na kryzys samego kapłaństwa. Czy zatem w Europie również nadchodzi nieuchronnie epoka viri probati? W tej chwili nic jeszcze nie jest przesądzone. Nie jesteśmy przecież w stanie przewidzieć wszystkich konsekwencji potencjalnego przebudzenia wiary. Wolę więc postawić pytanie nieco inaczej: A co, jeśli nadejdzie? Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną eucharystię, spotkam kapłana, który jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony właśnie przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, zamknął za sobą drzwi swojego mieszkania, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Otóż z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Będę uczestniczył w ważnie odprawionej Eucharystii, Pan Jezus na ołtarzu – jak zawsze – stanie się realnie obecny, a ja przyjmę go – jak co dzień – w komunii świętej. Zresztą, nieraz już tak bywało. W czasie moich podróży do Libanu, śladami św. Szarbela, niejednokrotnie uczestniczyłem w Eucharystii celebrowanej przez moich braci katolików z Kościoła maronickiego. Czasami Mszę Świętą odprawiał mnich, który ślubował czystość ubóstwo i posłuszeństwo, czasami proboszcz zwykłej parafii – mąż i ojciec (w kościele maronickim żonaci mężczyźni mogą być księżmi). Do mojego doświadczenia wiary i do przeżywania relacji z Jezusem nie wniosło to niczego dramatycznego. Niewątpliwie w kontekście spadku powołań, na nowo, z jeszcze większą siłą wraca pytanie o rolę świeckich w Kościele – o ich zaangażowanie w nauczanie, ewangelizację, rozmaite formy duszpasterstwa i posługi. Dziś już nie sposób pomyśleć sobie Kościoła przyszłości bez dobrze rozumianego partnerstwa i braterstwa duchownych oraz świeckich we wspólnym dziele apostolstwa dla Bożego królestwa. Owszem, rozumiem tych, którym celibat kapłanów wiele ułatwia. W istocie jest przecież po to, aby w szczególny sposób podkreślać znaczenie i głębię tajemnicy, która została im powierzona. Jest więc darem, więcej nawet – charyzmatem na rzecz tej tajemnicy, podkreślając misteryjny charakter szafowania sakramentami oraz niepowtarzalny, właściwy duchownym sposób głoszenia słowa w ramach liturgii eucharystycznej. Rozumiem więc, że niektórym świeckim trudniej będzie poruszać się w przestrzeni sacrum bez tego znaku; być może także trudniej będzie niektórym kapłanom zachować pogłębioną świadomość daru i tajemnicy, którymi, zostali obdarzeni. Nie zmienia to jednak faktu, że celibat z tym głównie się wiąże, a jego ewentualne zniesienie może mieć konsekwencje nie tyle dla samych prawd wiary, co raczej dla sposobu ich przeżywania. To jednak w dużej mierze będzie zależało od nas. Czuję, że to właśnie leży na sercu papieżowi Franciszkowi. To samo, co dla wielu polskich katolików, może być wielką trudnością, dla amazońskich wiernych stanie się być może ogromną szansą. Nie przeżywam tego w kategoriach herezji, zdrady i zamachu na tożsamość Kościoła. Mam wśród libańskich przyjaciół katolickich księży, którzy są żonaci. Znam ich pracę, znam również problemy – zalety i wady ich stanu i stylu życia, począwszy od tych duszpasterskich, a na osobistych skończywszy. Wiem, że Papież słucha głosu ludzi Kościoła i szuka dla niego najlepszych dróg – nie okazji do zmiany prawd wiary, ale sposobu na pogłębienie ich przeżywania, tak aby dla wielu owo przeżywanie było w ogóle możliwe. Jeśli, nie daj Boże, za kilkanaście lub za kilkadziesiąt lat w Europie będziemy w sytuacji, gdy na spotkanie z kapłanem trzeba będzie czekać kilka miesięcy, obojętne stanie się nam, czy odwiedzi nas celibatariusz, czy człowiek żonaty – bylebyśmy tylko mogli częściej Jezusa do serca przyjmować. Dlatego nazywanie Papieża heretykiem uważam za najwyższą formę arogancji, braku odpowiedzialności i czegoś, co można nazwać sentire cum Ecclesia – współodczuwania z Kościołem. Zamiast więc załamywać ręce nad upadkiem Kościoła, pomyślmy raczej nad tym jak uczynić go silniejszym, piękniejszym i bardziej kochanym. A to zawsze jest operacja, którą najpierw musimy wykonać na własnym sercu. * * * Tekst pierwotnie ukazał się na Facebooku Aleksandra Bańki.
Zawsze na drugim miejscu - o tym jak to jest być żoną księdza (greckokatolickiego)?Grafik dnia jest dostosowany do tego, o której mąż odprawia mszę, a przecież ma też inne obowiązki – nabożeństwa, spowiedź, wyjazdy do chorych, pracę w szkole. Nie mogą mu w tym przeszkadzać zwykłe obowiązki domowe, typu odwożenie dzieci do szkoły. Nie ma mowy, żeby odwołać albo przesunąć mszę z tego powodu, że dziecko trzeba zawieźć na zajęcia do szkoły IWONĄ MARCISZAK, teologiem, żoną księdza greckokatolickiego,rozmawia TOMASZ MAĆKOWIAKCzy współczesna dziewczyna byłaby w stanie udźwignąć rolę żony duchownego, tak jak pani?Jeśli jest to wierna Kościoła Greckokatolickiego, to będzie jej łatwiej, bo ona zna taki model – z pewnością spotkała żonatego księdza, jego żonę i dzieci. Ma na ten temat jakieś wyobrażenie. Ale jeśli jest to kobieta z Kościoła Rzymskokatolickiego, która z żonatym księdzem się nie spotkała, to chyba byłoby jej znacznie trudniej. A czym się różni pani życie od życia pani koleżanek, znajomych, osób w podobnym wieku i sytuacji życiowej, których mężowie są świeckimi osobami? Różnice są spore. Duchowe, religijne, ale też praktyczne – nawet w organizacji życia w domu. Najistotniejsze jest chyba to, że w rodzinie księdza jest się zawsze na drugim miejscu. Na pierwszym miejscu jest praca i posługa męża, bo parafia jest najważniejsza. Dopiero potem jest cała reszta. Świadomość tego bywa czasami trudna. Czyli nie ma kompromisów?Na tej płaszczyźnie nie ma. Decydując się na taki związek, kobieta decyduje się też na takie życie. Znam kobiety, które zajęły się domem i świadomie zrezygnowały z pisania doktoratu, żeby mąż mógł pisać doktorat. Z byciem żoną księdza jest trochę podobnie? Trochę tak. Akurat znam to bardzo dobrze, bo my z mężem razem kończyliśmy studia doktoranckie w Warszawie. Mąż teologię pastoralną, a ja teologię dogmatyczną. I on doktorat napisał i obronił, a ja nie, bo w międzyczasie urodziło się nam czworo dzieci. Wiem, że takie decyzje podejmuje więcej małżeństw, to się zdarza. Mimo to uważam, że trudno to porównać do życia żony księdza. Różnica jest taka, że każdą małżeńską umowę, każdy kompromis można przegadać i ewentualnie zmienić. A ja kapłaństwa mojego męża nie zmienię. On zawsze będzie kapłanem. Ten wybór rzutuje na całą resztę życia. Powiedzmy, że chcemy zmienić mieszkanie. Albo przeprowadzić się do innego miasta. Nie możemy. Są sprawy ważniejsze, jest parafia, są ludzie, których tutaj mamy – oni nas potrzebują. Ale chcę podkreślić, że ta – zdawałoby się – trudność nie jest ciężarem, jeśli jest przyjęta świadomie. Pani tę trudność odczuwa?Na różnych poziomach inaczej. Wyrastałam w rodzinie religijnej i mieliśmy kontakt z żonatymi księżmi. Dla mnie to nie była nowość, wiedziałam, na co się decyduję. Są jednak dziewczyny, które wchodząc w taki związek, nie bardzo wiedzą, co je czeka. I pewnie nie jest im potem łatwo. A jak pani wspomina rodziny żonatych księży, które poznała pani wcześniej?Przede wszystkim jako bardzo pracowite, wspólnie zatroskane o parafian, o ich potrzeby. Ja jestem Ukrainką, moi przodkowie zostali przesiedleni w ramach akcji „Wisła”. Wyrosłam na Mazurach, ale środowisko grekokatolików trzymało się razem. U nas nie było cerkwi ani księdza, więc jeździliśmy regularnie na msze do sąsiedniego miasteczka. Chodziłam tam na katechezę, którą prowadziły siostry bazylianki, braliśmy aktywny udział w życiu parafii. Do dzisiaj posługę w mojej rodzinnej parafii pełni żonaty kapłan, bardzo oddany swej pracy, podobnie jak jego pojawiła się myśl, że zostanie pani żoną duchownego? Nie planowałam dla siebie takiej drogi życiowej. Miałam inne marzenia, ale zawsze związane z pracą na rzecz Kościoła. W Warszawie podczas studiów zostałam katechetką przy cerkwi i jednocześnie wśród dzieci rzymskokatolickich przy ul. Żytniej, gdzie codziennie miałam możliwość modlić się w miejscu, w którym modliła się kiedyś św. siostra Faustyna. Męża poznałam w parafii greckokatolickiej w Warszawie, studiował w warszawskim seminarium, później na Uniwersytecie Kardynała Stefana Wyszyńskiego. I tak się jakoś poukładało – nie bez przeszkód – że postanowiliśmy się pobrać. Co was połączyło?Mąż pochodzi z Ukrainy i kiedy pisał pracę magisterską, poprosił, żebym mu pomogła wy-gładzić ją językowo, chociaż świetnie znał polski, ale jednak w poprawnym pisaniu wymagał wsparcia. A decyzja o ślubie?Nie mieliśmy zbyt dużo czasu na zastanawianie się. Narzeczeństwo trwało zaledwie trzy miesiące. Kleryk greckokatolicki przed święceniami diakonatu musi się zdecydować, czy się ożeni, czy też woli zostać celibatariuszem – ma wybór. Po przyjęciu święceń już nie może się ożenić. Dlatego musieliśmy się szybko zdecydować. Jesteśmy razem od osiemnastu lat i nie żałuję. Jak wyglądało to narzeczeństwo?No na pewno inaczej…To znaczy?Nie było zwyczajowego chodzenia na randki, do kawiarni, na potańcówki, bo mój narzeczony mieszkał w seminarium, a tam możliwości wychodzenia na zewnątrz były ograniczone. A czym się różni pani życie od życia koleżanek czy krewnych, których mężowie nie są księżmi?Grafik dnia jest dostosowany do tego, o której mąż odprawia mszę, a przecież ma też inne obowiązki – nabożeństwa, spowiedź, wyjazdy do chorych, pracę w szkole. Nie mogą mu w tym przeszkadzać zwykłe obowiązki domowe, typu odwożenie dzieci do szkoły, chociaż akurat u nas zazwyczaj robi to mąż. Nie ma mowy, żeby odwołać albo przesunąć mszę z tego powodu, że dziecko trzeba zawieźć na zajęcia do szkoły muzycznej. Zresztą my, rodzina księdza, bierzemy czynny udział w życiu parafii: idziemy razem na mszę, pomagamy w jej przygotowaniu, prowadzeniu śpiewu, ale też sprzątamy, układamy kwiaty, prowadzimy akcje charytatywne i różne wydarzenia na te potańcówki to już chyba możecie czasem pójść, skoro jesteście po ślubie?Na dyskoteki nie chodzimy, ale na wesela i inne uroczystości owszem. Bardzo lubimy razem do kawiarni? Czasami idziemy sobie gdzieś posiedzieć czy coś zjeść. Do kina, do teatru, jeździmy razem na rowerach i na spędzacie wakacje?Czekamy na stosowny czas, kiedy przyjedzie do nas inny kapłan, który męża zastąpi w parafii, i wtedy możemy wyjechać razem – na tydzień, na dwa, czasem uda się nawet na trzy tygodnie. Albo – i to się częściej zdarza – jadę sama z dziećmi, a mąż zostaje w parafii. Nie ma chwili wytchnienia od tego oficjalnego życia?Mąż jest bardzo zaangażowany. Sąsiednie parafie rzymskokatolickie czasami proszą go o pomoc, więc on tam idzie spowiadać, głosić homilie czy rekolekcje. Prowadzi również duszpasterstwo motocyklistów. Stargard jest niedużym miastem, wszyscy się tu znamy, mojego męża i mnie ludzie rozpoznają na ulicy. Nie ma mowy o anonimowości. A czym się pani zajmuje zawodowo?Jestem teologiem, uczę religii, nie tylko dzieci z rodzin greckokatolickich, ale też rzymsko-katolickich. Bardzo to ciekawe, bo na przykład moich rzymskokatolickich uczniów przygo-towuję obecnie do bierzmowania. A w Kościele Greckokatolickim bierzmowania się udziela dzieciom przy chrzcie. Te drobne różnice są bardzo wzbogacające. Pomagam młodym ludziom, często zagubionym, znaleźć drogę do Boga – czyli robię prawie to samo, co mój mąż. Uczę również języka mąż ksiądz ma swoje domowe obowiązki?Oczywiście. Robi w domu to wszystko, co powinien robić każdy mąż: naprawia pralkę, chodzi na zakupy, sprząta, ma swój dyżur w kuchni. Chodzi z dziećmi do lekarza, odrabia z nimi lekcje, chodzi na wywiadówki. Czuwa, gdy są chore, odwozi na dodatkowe zajęcia. Normalny tato. Taki zupełnie normalny?Z mojej perspektywy tak. Nasza córka ma siedemnaście lat, najmłodsza sześć. Mąż wie, co to znaczy zbuntowana nastolatka, ale też doskonale wie, co to są pieluszki, grymasy dziecięce, choroby. W ubiegłym roku nasze najmłodsze dziecko urodziło się przedwcześnie, martwe. Przeszliśmy przez to bolesne doświadczenie, i ja, i on. To wszystko ma swoje znaczenie w pracy duszpasterskiej. On wie, jak wygląda normalne, zwykłe życie jego parafian na każdej się buntują niejednokrotnie przeciw wychowaniu religijnemu. U was też tak jest?Mam wrażenie, że takie kryzysy są również obecne w rodzinach, w których rodzice głęboko przeżywają wiarę. Dzieci to jakoś wyczuwają i się buntują – choćby z samej chęci buntu, bo według nich Kościoła jest w domu za dużo i nie ma gdzie przed nim uciec. Mamy znajomych, u których do takiej sytuacji doszło. To jest zmęczenie materiału i zdarza się także w rodzinach kapłańskich. U nas na razie rozwija się wszystko dość harmonijnie. Nasz syn ma jedenaście lat i jest ministrantem w parafii mojego męża, jak większość synów naszych księży służy do mszy swojemu tacie. Ale nie zawsze ma na to ochotę i staramy się to zrozumieć, nie namawiamy. Czekamy. A dzieci się nie skarżą na sytuację, w jakiej żyją?Oczywiście, że czasami się skarżą, doskwiera im to, że mają węższe ramki, że są pod stałą obserwacją. A są?No nie da się ukryć! Ksiądz jest osobą publiczną, która uczy innych, jak mają żyć. To się przenosi na rodzinę księdza. Pani też się czuje bacznie obserwowana przez parafian?No pewnie! Ludzie komentują, jak się zachowujemy w kościele, jak się ubieramy, jakim samochodem jeździmy. Mamy cudownych parafian, dlatego nie jest to szczególnie uciążliwe. Ale bycie pod czujnym okiem ma też swoje dobre strony. Kiedy byłam w szpitalu, to parafianie przynosili mojej rodzinie posiłki, przychodzili do mnie w odwiedziny, starali się pomagać, tak jak potrafili. Samochód to tradycyjny temat plotek o rzymskokatolickich księżach! To naturalne, ludzie sprawdzają, jaki status materialny ma ich ksiądz. Kiedy mąż robi zakupy, to niektórzy bacznie się przyglądają, co wkłada do koszyka, czy przypadkiem są tam jakieś luksusowe towary, na które ich nie stać. My jednak żyjemy dość skromnie, więc żadnych luksusów nie nie, da się wytrzymać. To nie jest dokuczliwe, jeśli odpowiednio do tego podejść. Może bardziej przeszkadza to naszym dzieciom. Ja świadomie wybrałam takie życie, im czasami jest trudno, bo one tego nie wybrały, urodziły się w rodzinie kapłana. Nie mają z kim się porównać, bo w okolicy nie ma dzieci, których tato byłby jak sobie z tym radzą?Istnieje w naszej diecezji środowisko rodzin księży greckokatolickich. Spotykamy się parę razy w roku, nasze dzieci też się zaprzyjaźniły i utrzymują ze sobą kontakt, także przez media społecznościowe. To duża ulga dla nich. Wiedzą, że są dzieciaki, które żyją w podobny sposób, mają te same problemy. My – żony księży greckokatolickich – również. Jesteśmy blisko związane, dzwonimy do siebie, spotykamy się, radzimy, tworzymy swego rodzaju wspólnotę. Przed wojną było nawet oficjalne stowarzyszenie żon księży „Dola”, które miało muszkieterskie hasło: Jedna za wszystkie, wszystkie za się spowiadają u taty?Nie. Nie praktykujemy tego, jeśli tylko jest taka możliwość. Dziewczynki, kiedy były małe, spowiadały się u ojca, ale w pewnym momencie zaczęły się wstydzić – to normalne. Gdzie ta spowiedź się odbywała?W cerkwi. Dzieci stały w kolejce do konfesjonału razem z innymi penitentami. I miały świadomość, że w środku siedzi tata? i przyznam, że długo się tego uczyłam. Przecież my też się czasem posprzeczamy i mamy do siebie o coś żal – jak w każdym małżeństwie. Ale kiedy mąż jest w kościele i posługuje jako kapłan, to ja to potrafię oddzielić od tej codziennej szarzyzny. Nie umiem tego wytłumaczyć, ale ja tę różnicę czuję. Ksiądz Twardowski to kiedyś pięknie napisał: „Przed swoim kapłaństwem klękam”.Ja też klękam przed kapłaństwem swojego męża. Słucham jego homilii, z jego rąk przyjmuję czy pani się spowiada u męża?Dwa razy w życiu tak się przytrafiło, bo akurat nie było innego kapłana w pobliżu, a pragnęłam przystąpić do Eucharystii. Jeśli dobrze pamiętam, nie było to aż tak bardzo trudne. Pamiętamy, że oboje nas obowiązuje tajemnica spowiedzi, więc słowa, które tam padają, pozostają tam, gdzie padły. Nie wracamy do tego, już więcej o tym nie rozmawiamy. Być może ta spowiedź pomogła nam nie czuła pani dyskomfortu?Na pewno ta spowiedź była trudniejsza niż zwykle. Czyli jako stała praktyka nie zdaje to egzaminu?Oczywiście, że nie! To nawet nie jest wskazane. Granice ludzkiej prywatności, intymności w relacji z drugą osobą to jest bardzo skomplikowany mechanizm. Nie jest to typowa praktyka. Czy zna pani przypadek dziecka kapłana, które odeszło z Kościoła?Tak, to się zdarza. Niezbyt często, ale jednak. Nie mam tu na myśli formalnej apostazji, tylko po prostu zaprzestanie praktyk, obojętność. Czasem się to łączy z naruszeniem więzi z ro-dzicami, szczególnie z ojcem. Rozwody?Bardzo rzadko, ale, niestety, są. Ksiądz, który się rozwiedzie, nie może już wstąpić w kolejny związek i żyje dalej jak celibatariusz. Ale z bliska takich sytuacji nie znam, więc trudno mi się wypowiadać na temat tego, jak oni potem sobie radzą, czy się kontaktują, jak organizują życie przyczyną rozwodów jest to, że kobiety nie wytrzymują ciśnienia? Nie wiem i nie chciałabym się w to wgłębiać, bo to są ludzkie dramaty. Powiem tylko tyle, że życie w rodzinie, która jest cały czas przy parafii, a ponadto jest cały czas na świeczniku, jest trudne, nawet bardzo trudne. Pani sobie z tym jakoś umie poradzić?Z tym, że w markecie ludzie patrzą, co ja albo mąż wykładamy z koszyka na taśmę? Jak żyje nasza rodzina? Myślę, że sobie radzę. Chciałabym, żeby nasza rodzina była przede wszystkim przykładem wiary, umiejętności radosnego życia nią – to chyba jest żony księży mogą wykonywać świecki zawód, niezwiązany z parafią i żyć zupełnie poza tym światem?Tak. W Polsce może rzadziej, ale na Ukrainie jest normalne, że ksiądz z rodziną mieszka w jednym mieście, a parafię ma w innym. Dla sąsiadów są zwykłą rodziną. Tata rano jedzie do pracy, sąsiedzi mogą w ogóle nie wiedzieć, że jest księdzem. Jego żona pracuje w biurze, dużej firmie, żyje jak normalna, zamężna kobieta. I na msze chodzi do swojej parafii, tam, gdzie mieszka, a nie do sąsiedniego miasta, gdzie jej mąż jest proboszczem. Parafianie tej żony w zasadzie nie widują. Jest to może pewien sposób na bycie anonimowym, zwykłym, bez z mężem mieliśmy już tak wiele różnych sytuacji związanych z naszym życiem: Jak to, żona księdza? W dodatku katolickiego księdza… Dzisiaj opowiadamy to jako anegdoty, ale różnie bywało. To znaczy jak?Na przykład na porodówce pielęgniarka wypełniała ankietę rodzącej. Na pytanie: „Zawód męża?” bez zastanowienia odpowiedziałam: „Ksiądz” – mina położnej była bezcenna! Przez cały czas pobytu w szpitalu przychodziły do mnie inne pielęgniarki, żeby zobaczyć, która to pacjentka ma dziecko z księdzem. Przysłuchując się dyskusji na temat celibatu w Kościele Rzymskokatolickim, zastanawiam się, ile kobiet zdecydowałoby się świadomie na bycie żoną księdza… Nie wiem, trudno mi powiedzieć. Nie mamy wzorca, brak wyobrażeń na temat tego, jak by to miało wyglądać. Plebanie w dużych miastach to są często takie męskie koszary, proboszcz i kilku wikariuszy. Mam doświadczenie życia jako żona księdza katolickiego obrządku wschodniego i tego się w dużych parafiach greckokatolickich jak to rozwiązujecie? Każda rodzina mieszka osobno, nie ma wspólnych plebanii. Wyjątkiem jest nasza parafia katedralna we Wrocławiu. Na plebanii mieszka przeważnie proboszcz z rodziną, a pozostali księża mają swoje mieszkania na terenie parafii albo nawet poza nią. Przypomina mi się katolickie seminarium w Eichstätt w Niemczech. Spadek powołań sprawił, że w budynkach seminaryjnych zrobiło się dużo wolnego miejsca. Dzięki wsparciu niemieckich fundacji studiuje tam sporo księży, kleryków i diakonów z katolickich Kościołów wschodnich – koptyjskiego, syryjskiego, greckokatolickiego itd. Księża są często żonaci i na studia doktoranckie przyjeżdżają z żonami i dziećmi. Dolne piętro budynku zostało przebudowane i przygotowano tam kilka mieszkań dla tych rodzin. I wygląda to teraz tak: katolickie seminarium, klerycy, księża w sutannach, a na parterze wózki niemowlęce i biegające dzieci. My też tam czasem bywamy. Niesamowicie to wygląda. IWONA MARCISZAK – doktorantka teologii, filolog, nauczyciel, żona ks. Rusłana, mama czworga dzieci, zajmuje się działalnością charytatywną, w wolnym czasie pisze ikony, piecze ciasta, śpiewa i gra na gitarze, jeździ z mężem na rozmowa pochodzi z lipcowego wydania miesięcznika dominikańskiego "W drodze". Znajdziecie tam Państwo też wiele innych ciekawych Redakcja portalu
Prawdą jest, że Kościoły na zachodzie Europy cierpią na brak kapłanów i marzą o viri probati. Debaty na ten temat są tam bardzo żywe. Ale podobna dyskusja czeka także Kościół w Polsce. Na zakończonym pod koniec października w Rzymie synodzie amazońskim zajmowano się kwestią ewentualnego wyświęcania na księży żonatych mężczyzn tzw. viri probati. W dokumencie końcowym znalazł się postulat o opracowanie zasad, na podstawie których można byłoby dotychczasowym diakonom stałym udzielić sakramentu kapłaństwa. I choć biskupi pokreślili, że celibat – jako zasada obowiązująca w Kościele – powinien być utrzymany, to jednak ich prośbę (poparło ją 128 ojców synodalnych, przeciw było 41) odczytano jako krok do zniesienia celibatu. Sprawa święceń viri probati nie była na synodzie najważniejsza, ale to właśnie ona wywoływała najgorętsze dyskusje – również w Polsce. W licznych komentarzach podkreśla się, że choć postulat odnosi się do terenów Amazonii, gdzie księża bywają rzadkością, to o możliwość ewentualnego święcenia diakonów stałych będą lada chwila prosiły inne Kościoły lokalne. Rodzimi komentatorzy wskazują przy tym natychmiast na Kościół w Niemczech, w którym kapłanów również brakuje, i podkreślają z mocą, że to zagrożenie dla naszego Kościoła. Twardo mówią, że zniesienie celibatu to droga donikąd i zgłaszają propozycje pomocy katolikom w Amazonii. Tomasz Terlikowski proponuje na przykład, by księży z Polski, których mamy ponoć pod dostatkiem, wysyłać na misje właśnie do Amazonii. Nie wiem, czy Tomek, którego znam i cenię, brał pod uwagę to, że do pracy misyjnej trzeba mieć powołanie, że marny, albo nawet żaden, będzie pożytek z księdza wysłanego na misje z rozdzielnika. Mniejsza jednak o to, bo problem leży gdzie indziej. Prawdą jest, że Kościoły na zachodzie Europy cierpią na brak kapłanów i marzą o viri probati. Debaty na ten temat są tam bardzo żywe. Ale podobna dyskusja czeka także Kościół w Polsce. Do takiego wniosku prowadzą dane dotyczące powołań do kapłaństwa, które kilka dni temu opublikowała Katolicka Agencja Informacyjna. Podała ona, że naukę na pierwszym roku w diecezjalnych seminariach duchownych rozpoczęło w tym roku akademickim 324 alumnów – o 20 proc. mniej niż w roku poprzednim. Jednak kiedy spojrzeć na dynamikę powołań w Polsce w dłuższej perspektywie, okazuje się, że w ciągu minionych 20 lat spadek ten według KAI wyniósł 60 proc. Moim zdaniem jest jeszcze większy. Tak się bowiem składa, że śledzę ten temat od wielu lat. Od zakończenia II wojny światowej aż do roku 2005 liczba alumnów w seminariach diecezjalnych systematycznie rosła. W roku śmierci Jana Pawła II naukę rozpoczęła rekordowa liczba alumnów. Było ich 1145. Potem krzywa zaczęła jechać w dół – dziś kleryków pierwszego roku jest 324. O blisko 72 proc. mniej niż w 2005 roku! I o ponad 42 proc. mniej niż w ciągu pierwszych pięciu lat po zakończeniu II wojny światowej (w latach 1945-1949 średnia liczba kleryków zaczynających naukę w seminariach wynosiła 563 osoby). Spadki te próbuje się tłumaczyć niżem demograficznym, emigracją, postępującą sekularyzacją młodzieży, skandalami pedofilskimi, itd. Zostawiam to specjalistom. Zmniejszająca się liczba powołanych, to także mniejsza liczba nowych księży. W ciągu kilku lat formacji seminaryjnej z różnych powodów mury seminariów opuszcza mniej więcej połowa kleryków. Jeśli w tym roku naukę rozpoczęło 324 kleryków, to za sześć lat polskie diecezje wyświęcą ok. 150 księży. Można się pocieszać stwierdzeniem, że ze statystyk wynika jednak, że liczba księży z roku na rok rośnie! To prawda. Ale wzrost ten bierze się z wydłużającej się średniej długości życia Polaków – według danych GUS przeciętny mężczyzna w Polsce żył w roku 2005 niespełna 71 lat, w 2010 roku 72 lata, a w 2015 prawie 74 lata. Widać to w statystyce. Według rocznika „Kościół katolicki w Polsce 1991-2011” w roku 2005 księży niespełna 30-letnich było 2081, między 31. a 40. rokiem życia – 6360, a powyżej sześćdziesiątki – 5435. Pięć lat później duchownych przed trzydziestką było 2065, w grupie wiekowej 31-40 lat – 5161, a ponad 60 lat – już 5888. Innymi słowy: przybywa nam emerytów, ale ubywa księży młodych. Na marginesie dodajmy, że z roku na rok rośnie liczba kapłanów, którzy porzucają kapłaństwo. Oficjalnych statystyk nie podaje się do wiadomości publicznej (z ostatnich danych ISKK wynikało, że rocznie w okresie 2004-2015 odchodziło średnio 61,5 księży diecezjalnych - za zwrócenie uwagi na te badania dziękuję p. Małgorzacie Bilskiej), ale całkiem niedawno w ciągu roku w jednej z największych polskich diecezji sutanny zrzuciło prawie 20 duchownych ze stażem niższym niż pięć lat! Niektórzy twierdzą, że kryzys powołań to kryzys wiary. Inni, że w dzisiejszym świecie młodemu człowiekowi trudno jest usłyszeć głos powołania, a jeszcze trudniej na niego odpowiedzieć. Zwłaszcza że służba kapłańska jest dziś bardzo często atakowana i wyśmiewana. I jedni, i drudzy mają rację. Jesteśmy w kryzysie. I nie powinniśmy już uciekać przed mówieniem o nim. Jako katolicy musimy zainicjować poważną debatę w tym zakresie i wspólnie szukać dróg wyjścia. Nie twierdzę, że rozwiązaniem będą święcenia żonatych mężczyzn, ale i o tym trzeba rozmawiać. Im szybciej tym lepiej. Tworzymy dla Ciebie Tu możesz nas wesprzeć.
Dokument roboczy Synodu Amazońskiego, wywołał znaczne poruszenie w Kościele. Najbardziej kontrowersyjny temat dotyczy wyświęcania żonatych mężczyzn na terenie Amazonii. Jezuita na łamach The Jesuit Post zaznacza, że obawy wynikają z braku rozumienia kontekstu, w jakim powstają te propozycje. 17 czerwca został wydany Instrumentum Laboris (dokument roboczy) dla Synodu Amazońskiego, który będzie miał miejsce w tym roku w Rzymie. Dokument wywołał znaczne poruszenie w Kościele. Główne pytanie, które wypływa z dyskusji wokół dokumentu, a które może potencjalnie dotyczyć całego Kościoła, brzmi następująco: Czy naprawdę zaczną wyświęcać żonatych mężczyzn? A jeśli tak, to jaki to będzie miało wpływ na życie Kościoła poza rejonem Amazonii? Pytania te są istotne i będą szeroko komentowane w nadchodzących miesiącach. Ja natomiast chciałbym przypomnieć o tym, że pytanie to było już zadawane w Ameryce Południowej, oraz o tym, w jakim kontekście się ono zrodziło. Kontrowersja dotycząca żonatych księży Synod Amazoński stał się kontrowersyjny od momentu, gdy światło dzienne ujrzała propozycja ograniczenia celibatu. Dokument roboczy ujawnia wiele konkretnych propozycji, których poziom szczegółowości jest niespotykany w tego typu pismach. Jednakże nawet z tymi nowymi detalami dotyczącymi pełnego programu synodu tematem wyróżniającym się wśród pozostałych jest możliwość wyświęcania żonatych mężczyzn. Kościół w Amazonii zwołuje synod. Czy dojdzie na nim do przełomowej zmiany ws. celibatu? Pierwsze wielkie poruszenie wywołał komentarz jezuity Francisca Taborda, opublikowany w lutym br. Ten brazylijski teolog w wywiadzie dla portalu Crux potwierdził, że wyświęcanie żonatych mężczyzn będzie jednym z tematów "po to, aby wspólnota (…) mogła mieć niedzielną mszę". Wspomniał, że niedobór księży sprawia, iż wiele wspólnot w Amazonii musi przechowywać Najświętszy Sakrament przez tygodnie albo miesiące po to, aby mieć do niego regularny dostęp. Jednak w przypadku pszennych hostii w tak wilgotnym regionie jest to prawie niemożliwe. Komentarz jezuity dotyczący zastąpienia bardziej odporną na warunki atmosferyczne mąką w wyrabianiu hostii spowodował i tak już wystarczająco dużą awanturę, aby Watykan wystosował odpowiedź, jednakże bez jakichkolwiek nawiązań do wyświęcenia żonatych mężczyzn. Gdy dokument roboczy został wydany, media skoncentrowały się wyłącznie na możliwości wyświęcania żonatych mężczyzn. Tytuł z "The New York Times" był nadinterpretacją, a mógł być mylący: "Watykan otwiera drzwi do ograniczonego wyświęcania żonatych mężczyzn na księży". Rewolucyjna zmiana w sposobie przygotowywania hostii? Inny jezuicki teolog, Víctor Codina, stwierdził, że istnieje duże ryzyko nawet w samym podjęciu tego tematu, gdyż media zajmą się jedynie tą kontrowersją. Natomiast synod jest przede wszystkim poświęcony problemowi ekologii. To bardzo ważna kwestia w pontyfikacie papieża Franciszka, co zostało jasno wyrażone w encyklice Laudato Si’. Nie jest możliwe zrozumienie Kościoła w Amazonii - jego biedy, jego stanowiska względem reszty świata oraz jego żądań dotyczących duchownych - bez zrozumienia relacji pomiędzy rdzennymi mieszkańcami a ziemią. Jeśli Synod Amazoński jest kontrowersyjny, to uważam, że wynika to z braku rozumienia kontekstu, w jakim powstają te propozycje. Wyświęcanie viri probati, a więc zaufanych mężczyzn, żyjących w stabilnych rodzinach, może wydawać się rozwiązaniem radykalnym. Jednak pozory mogą mylić, ponieważ Kościół miał już podobne przemyślenia od kilku pokoleń. Jeśli więc nie zobaczymy istniejącego schematu, możemy błędnie rozumieć ostatnie propozycje jako przejaw radykalizmu, zamiast poważnego i pilnego apelu. W innym czasie i w innym miejscu W wielu częściach świata Kościół katolicki cierpi na brak księży, jednak nie w takim stopniu jak w Amazonii. Około 70% wspólnot na tym terenie nie ma księży, którzy mogliby celebrować mszę świętą w niedziele. Diecezja Alto Solimões, która znajduje się w miejscu, gdzie Brazylia graniczy z Kolumbią i Peru, ma jedynie 15 księży na 120 tysięcy katolików. Co więcej, część wspólnot złożonych z rdzennych mieszkańców nie miała kontaktu z księdzem od 10 lat. Amazonia to region, który aktualnie stoi w centrum zainteresowań, ale w późnych latach 60. i wczesnych latach 70. XX wieku dużym wyzwaniem dla Kościoła była praca wśród rdzennej ludności plemion Quechua i Ajmara w Ameryce Południowej. Jak pisze jezuita Jeff Klaiber w swojej pracy na temat historii Kościoła w Peru, kryzys powołań wśród lokalnej ludności datuje się na XIX wiek. W czasie kolonialnym mogło to zostać rozwiązane szukaniem księży wśród Hiszpanów, jednak uzyskanie niezależności zakończyło ten proces. W latach 1940-1970 Peru i Boliwia (pośród innych krajów) przyjmowały zagranicznych misjonarzy z Ameryki Północnej i Europy, co w obliczu boomu powołań związanego z okresem powojennym w tych regionach wydawało się najlepszym lekarstwem na brak powołań lokalnych. Jednak nawet napływ gringos wobec potężnego wzrostu demograficznego XX wieku nie wystarczał. Misjonarze byli bardziej tymczasowym plastrem niż długoterminowym rozwiązaniem. W 1968 roku populacja Boliwii wynosiła 4 miliony ludzi, a księży było jedynie 899. Wśród nich 701, to jest około 78%, pochodziło z zagranicy, głownie spoza Ameryki Łacińskiej. Natomiast w Peru, w 1973 roku, było niecałe 2,5 tysiąca księży na 13 milionów mieszkańców, z czego ponad 60% urodziło się za granicą. Naturalną, długoterminową odpowiedzią była więc promocja powołań lokalnych. Jednakże problem wśród ludności w Andach nadal istniał, ponieważ nie było żadnych kandydatów do wyświęcenia. W kulturze panującej w Andach "tylko osoba będąca w małżeństwie jest postrzegana za osobę dojrzałą" - podkreślił jeden z dokumentów boliwijskiego episkopatu. Choć katolicyzm był obecny wśród górali z And od wieków, celibat wśród księży nigdy nie stał się przekonywującą ścieżką dla większości z nich. Nigdy nie zrezygnowali z wyjątkowego znaczenia, jakie rodzinnemu życiu przypisywano w ich kulturze. Realne konsekwencje tego faktu były szokujące dla północnoamerykańskich misjonarzy. Zagraniczni duchowni przez dekady pracowali nad wzrostem powołań wśród lokalnej ludności, ale bez większych sukcesów. Jedno ze zgromadzeń założyło seminarium blisko granicy między Peru i Boliwią, jednak spośród 800 seminarzystów na przestrzeni 24 lat udało im się wyświęcić jedynie 14 księży pochodzących z rdzennej ludności. Brazylia: wyświęcono wyjątkowego kapłana. Jest nadzieją dla milionów katolików Jak stwierdza dziennikarka Penny Lernoux, "Chłopcy ludu Ajmara, którzy wstąpili do seminarium, byli odbierani jako obcy, którzy odeszli do innej kultury". To znaczyło, że w momencie powrotu będą odbierani jako outsiderzy bądź jako ci, którzy się zaprzedali, a nie jako pełni członkowie ich wspólnot. By zostać księżmi, musieli przejąć obcy język, obcą kulturę, a nawet obcy katolicyzm, co dla wielu okazywało się zadaniem niemożliwym do wykonania. Dlatego biskupi i duchowni skierowali prośbę do papieża Pawła VI o pozwolenie na wyświęcanie żonatych mężczyzn, tak aby sprostać tej kulturowej przeszkodzie. Podobno papież, który nadzorował wdrażanie ustaleń Soboru Watykańskiego II, nie był zamknięty na ten pomysł, jednak jego doradcy byli mniej zachwyceni, co wyrażało się w pogardliwych określeniach typu żonaci księża-chłopi. Bez możliwości wyświęcania żonatych mężczyzn Kościół w Andach i w innych miejscach Ameryki Południowej wypracował systemy, w których katecheci, osoby będące w małżeństwie oraz miejscowi diakoni pomagali szerzyć Słowo Boże w lokalnych wspólnotach. Ponieważ mówili oni w lokalnym języku, mogli rozwijać międzykulturowe umiejętności szybciej niż misjonarze. Ostatnia propozycja dotycząca diakonów zapadła w Boliwii po kilku latach i wynikała z różnych powodów. Jednym z nich było to, że ludność Ajmara zdała sobie sprawę z konieczności mobilności w ramach wspólnoty, co mogłoby utrudnić wprowadzenie święceń kapłańskich wśród żonatych mężczyzn spośród lokalnej ludności. Katecheci odgrywali kluczową rolę we wspólnotach Kościoła w Andach już od XVI wieku, jednak nie mogli oni sprawować eucharystii. Jak wskazują propozycje synodu, ten brak dostępności do mszy świętej jest obecnie najważniejszym problemem. Chociaż Watykan wydaje się bardziej otwarty na tę propozycję niż 50 lat temu, wyświęcanie viri probati powoduje podobne niepokoje, co wtedy. Niektórzy martwią się, że kandydaci do święceń, a więc mężczyźni pochodzący z wiejskich terenów, prawdopodobnie nie mający dostępu do wyższej edukacji, będą niedouczeni. Inni natomiast twierdzą, że stworzenie wyjątku dotyczącego celibatu w tym miejscu okaże się punktem bez powrotu pozwalającym na podobne rozwiązania innym rejonom, a może nawet w całym Kościele. Prawdę mówiąc nie wiemy, jak te napięcia zostaną rozwiązane w rzeczywistości. Nie można ich ignorować, bez względu na to, kto za nimi stoi. Jednak nie powinny być też czynnikiem powstrzymującym. Niemniej to jedynie Kościół w Amazonii, mając błogosławieństwo papież Franciszka, może zająć się rozwiązaniem wyświęcania żonatych mężczyzn. Wydaje mi się, że nie jest to kwestia hermetycznej propozycji w teorii, ale raczej kwestia wytrwałości i miłosierdzia w praktyce. Pytanie musi być wtedy następujące: Czy potrafimy myśleć wraz z Kościołem? Czy potrafimy zaakceptować uporczywe działanie Ducha, niż raczej trwać we frustracji i koncentrowaniu się na szczegółach? Czy potrafimy myśleć wraz z Kościołem? Posoborowa sytuacja w Andach nie jest taka sama jak współczesna sytuacja w Amazonii, jednak historyczne uwarunkowania powinny skłonić nas do zatrzymania się. Brak rozwiązania tego problemu będzie sprawiał, że wielu katolików nadal będzie musiało funkcjonować bez eucharystii. Co więcej, podziały w Kościele, które objawiają się w tak spolaryzowanej reakcji na propozycje synodu, w obliczu międzynarodowej debaty dotyczącej tego zagadnienia mogą jedynie się pogłębić. Myślenie wraz z Kościołem jest wyzwaniem w momencie, gdy sam Kościół zastanawia się nad tym, czy powinien podjąć tak radykalną zmianę. Nie możemy nie przyznać, że to rozwiązanie wydaje się interesujące, bez względu na problemy. Jednak wierzę, że ekologia integralna, która powinna być w centrum ewangelizacyjnych wysiłków w Amazonii, pozwoli na rozwiązanie tego dylematu. Zamiast pytać o wyświęcanie żonatych mężczyzn, przyszły synod stawia następujący problem: "Co to znaczy nawrócić się w ramach działań duszpasterskich w sposób, który pozwoli Kościołowi w pełni głosić Ewangelię Jezusa Chrystusa w Amazonii?" (Instrumentum Laboris 5). Artykuł został opublikowany 8 lipca tego roku na portalu
Kard. Marx: dla niektórych księży byłoby lepiej, gdyby byli żonaci; nie byliby samotni - Dla niektórych księży byłoby lepiej, gdyby byli żonaci. Nie tylko z powodów seksualnych, ale dlatego, że byłoby to lepsze dla ich życia i nie byliby samotni - oświadczył kard. Reinhard Marx w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Sueddeutsche Zeitung". - Dla niektórych księży byłoby lepiej, gdyby byli żonaci. Nie tylko z powodów seksualnych, ale dlatego, że byłoby to lepsze dla ich życia i nie byliby samotni - oświadczył kard. Reinhard Marx w wywiadzie udzielonym dziennikowi "Sueddeutsche Zeitung". Papież wyjawia, dlaczego powiedział „nie” żonatym księżom Choć wielu oczekiwało takiego rozwiązania po synodzie dla Amazonii, papież Franciszek nie otworzył furtki dla zniesienia celibatu. Dlaczego Ojciec Święty nie zdecydował się na ten ruch? Odpowiedź ukazała się na łamach jezuickiego magazynu. Choć wielu oczekiwało takiego rozwiązania po synodzie dla Amazonii, papież Franciszek nie otworzył furtki dla zniesienia celibatu. Dlaczego Ojciec Święty nie zdecydował się na ten ruch? Odpowiedź ukazała się na łamach jezuickiego magazynu. Żonaci księża - przyszłość Kościoła? Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną Eucharystię, spotkam kapłana, który, jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony, przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Co jeśli kiedyś, przychodząc na poranną Eucharystię, spotkam kapłana, który, jako ojciec gromadki dzieci i mąż jednej żony, przed chwilą wyszedł z małżeńskiego łoża, wyspowiadał kilku penitentów, a teraz w ornacie staje do Bożej służby przy ołtarzu? Co to oznacza dla mojej wiary? Co mi zrobi w życiu duchowym? Z całą odpowiedzialnością muszę powiedzieć: nic szczególnego. Zdaniem dziennikarza i publicysty zmiany w Kościele nadciągają wielkimi krokami. Czy naprawdę zaczną wyświęcać żonatych mężczyzn? Dokument roboczy Synodu Amazońskiego, wywołał znaczne poruszenie w Kościele. Najbardziej kontrowersyjny temat dotyczy wyświęcania żonatych mężczyzn na terenie Amazonii. Jezuita na łamach The Jesuit Post zaznacza, że obawy wynikają z braku rozumienia kontekstu, w jakim powstają te propozycje. Dokument roboczy Synodu Amazońskiego, wywołał znaczne poruszenie w Kościele. Najbardziej kontrowersyjny temat dotyczy wyświęcania żonatych mężczyzn na terenie Amazonii. Jezuita na łamach The Jesuit Post zaznacza, że obawy wynikają z braku rozumienia kontekstu, w jakim powstają te propozycje. Kim są "viri probati"? Takiej twarzy Kościoła nie znacie Wszyscy wyciągają prawe ręce do przodu i kołyszą nimi jednocześnie. Dom Zenildo klaszcze, macha rękami i prawie tańczy za ołtarzem. (...) Idealna choreografia, której przecież nikt przed mszą nie ustalał. Wszyscy wyciągają prawe ręce do przodu i kołyszą nimi jednocześnie. Dom Zenildo klaszcze, macha rękami i prawie tańczy za ołtarzem. (...) Idealna choreografia, której przecież nikt przed mszą nie ustalał. "Celibat nie jest ani dogmatem, ani niezmienną praktyką" - twierdzi teolog. Kardynał, współpracownik papieża: dyskutowana jest możliwość święcenia żonatych mężczyzn Jedną z rozważanych obecnie możliwości jest kwestia święcenia na kapłanów mężczyzn żonatych - tzw. viri probati (mężczyzn o wypróbowanej wierze) - stwierdził kard. Beniamino Stella. Jedną z rozważanych obecnie możliwości jest kwestia święcenia na kapłanów mężczyzn żonatych - tzw. viri probati (mężczyzn o wypróbowanej wierze) - stwierdził kard. Beniamino Stella. {{ }} {{ }} {{ }} {{ }}
portal dla żonatych księży